wtorek, 8 stycznia 2013

Wyjazd, warsztaty, Sylwester 2012/13

grupa cyrkowo-teatralna




ROZDZIAŁ I – gdzie ja spędzę sylwestra?

Do połowy grudnia nie miałem w ogóle planów na sylwestra. Czułem lekki niepokój, który mi podpowiadał, że czas najwyższy szukać okazji gdzie mógłbym spędzić ostatni dzień 2012 roku. Na dodatek to uczucie narastało z każdym dniem, bo nie znalazłem żadnych interesujących dla mnie alternatyw. Wizja spędzenia tego czasu samemu w domu (czy z rodzicami) albo z kolegami w Krakowie nie uśmiechała mi się. Nie chciałem spędzić ani w domu ani ze znajomymi w Krakowie sylwestra, bo mogę to zrobić w każdym innym dniu. Sylwester jest dla mnie dniem gdzie wyjeżdżam gdzieś w nieznane w jakieś obce mi miejsce gdzie rzadko jestem i tam poznaję nowych ludzi. Pewnej nocy postanowiłem zrobić coś co mi Magdalena Fedor mi podpowiedziała "namaluj to co chcesz mieć/zrobić/gdzie chcesz być".
Namalowałem na A5 siebie tańczącego z dziewczynami i z pewnym znajomym. Jest szampan, jest jakieś główne miasto (narysowałem kontury miasta jak na mapie) i linię czasu, że dostaję propozycje już 15-23 stycznia i jadę na sylwka. Zmienił mi się stan emocjonalny. Zamiast być w lęku i szukać z rozpaczą gdzie mogę się wcisnąć uspokoiłem się i mogłem zasnąć z poczuciem, że wszystko dobrze się ułoży.


Pewnego razu stoję na przystanku i jem jabłko. Mam za 20 minut autobus. Patrzę, jakaś blondynka stoi. Nie wiem czemu ale czułem intuicyjnie, że mam zagadać. Byłem zaskoczony na początku tą intencją, bo nie była w moim typie ale pomyślałem, że szybciej czas zleci a z resztą zobaczę co ciekawego się wydarzy z tą osobą. Podszedłem z genialnym złotym tekstem pod tytułem „jakim autobusem jedziesz” i się dowiedziałem, że „9”. Była otwarta, chętna do rozmowy, przyjazna, jakbyśmy już znali co cenię ją za to, że ma takie nastawienie do nieznajomych osób. Jedzie „9” a mój autobus „14” już odjechał a „224” przyjedzie za niedługo. Intuicja podpowiada „wsiadaj” co czasowo jadąc „9” jest nieopłacalne, bo wysiadając koło kina będę musiał zapieprzać na piechtę do domu pół godziny. Znalazłem wytłumaczenie dla niej (i dla samego siebie szczególnie), że idę sprawdzić repertuar kina, bo interesuje mnie pewien film, który chcę się wybrać (Atlas Chmur). Podczas jazdy dowiedziałem się, że studiuje anglistykę w Zittau więc zna niemiecki, angielski perfect no i co mnie zaskoczyło, organizuje sylwestra w jakimś mieście w Niemczech koło granicy polsko-niemieckiej. I się okazuje, że to nie sam sylwester ale sylwester z warsztatami i się zaczyna 28 grudnia aż do 1 stycznia kiedy wszyscy się rozchodzą do siebie. Koszt: 30 euro. I że mam szansę się załapać choć miejsca są już full i zapisy dawno po. Wróciwszy do domu od razu ją dodałem na fb i jak zaprosiła mnie na wydarzenie mogłem się dowiedzieć więcej szczegółów na temat tego przedsięwzięcia. Nie mogłem uwierzyć, że to co się dzieje, dzieje się naprawdę.

Okazuje się, że przed wyjazdem miałem sporo problemów, które nie wiedziałem jaki będzie ostateczny rezultat. Okazuje się, że miejsca na warsztaty cyrkowe-teatralne i designowe są zapełnione i zostały tylko miejsca na warsztaty muzyczne i na dodatek pisze w informacjach, że trzeba wziąć swój sprzęt. Ja z muzyką nic nie mam wspólnego i nie mam doświadczenia więc byłbym nieprzydatny. Miałem myśl, że może wezmę bęben i będę próbował grać ale pogodziłem się z myślą, że pojadę tam tylko na sylwestra co mnie trochę zasmuciło. Ale z drugiej strony spędzę trochę więcej czasu z ciocią, która przyjechała z Londynu do mojej rodziny w Tarnowie spędzić święta (była ostatnio 5 lat temu). Jednak ciągle się okazuje, że nic nie jest pewne. Na facebooku zobaczyłem wspólnego znajomego, który się nazywa Rendi. Spotkałem się z nim i zaczęliśmy rozmawiać o tej sytuacji, która mi się natrafiła i o sylwestrze z warsztatami, które się nazywa ogólnie „Laterna Futuri Crazy Circus Island” i się okazuje, że też jedzie! Ma bliższe kontakty ze organizatorami tego przedsięwzięcia i załatwił wejściówki. Na początku muzyczne choć stara się mnie wcisnąć na warsztaty cyrkowe. Z nim mogłem zaryzykować i pojechać. On uważa się za muzyka więc miałem podparcie psychologiczne oraz większą pewność, że uda mi się poradzić sobie na warsztatach muzycznych. Umówiliśmy się, że każdy z nas sprawdzi jak dojechać do tej miejscowości w Niemczech i później damy sobie znać.

Święta były intensywne. Wigilia, wizyty rodzinne, moje urodzinki no i jedynym wolnym terminem, żeby wyjść do kina był 27 grudzień. Zamówiłem bilety wcześniej rano. Moim marzeniem było obejrzenie tego filmu zwany Hobbit. Strasznie się najarałem na ten film i za wszelką cenę chciałem zrealizować to postanowienie no i jeszcze okazja, żeby wyjść z ciocią do kina. Przed kinem postanowiłem skontaktować się z Rendim. Dzwoniłem do niego ale w ogóle nie odbierał więc chciałem mu wysłać smsa i się okazuje, że wysyła ponad dwie minuty to czułem, że coś jest nie tak. Okazuje się, że czasem zdarza się w komórce, że trzeba zrestartować, żeby dobrze działało. Dowiedziałem się od Rendiego, że dzwonił dzisiaj cały dzień, nawet poprosił innego kolegę czy może się do mnie dodzwonić nawet napisał na mojej tablicy czy ktoś wie może gdzie podział się Mikulew? Mamy dziś jechać do Niemiec, a od wczoraj nie odbiera kom...” (a ja nie przeglądałem Internetu, bo ciocia pokazała mi swoją grę na laptopie zwane Diablo III i po prostu się wciągnąłem). Dowiedziałem się, że jest przygotowany od rana, że chciał jechać o 13:00 albo o 17:00 co dla mnie było za wcześnie, bo planowałem późnym wieczorem albo wcześnie rano. Rendi myślał, że zrezygnowałem albo nie miałem funduszy no i koniec końców zrezygnował z wyjazdu. Nie ze względu lenistwa tylko niby intuicyjnie poczuł w sobie, że chce spędzić sylwestra inaczej z inną. Pomimo moich namówień, cioci i organizatorek, żeby zmienił zdanie postawił na swoje, że nie jedzie więc musiałem podjąć szybką decyzję. Była godzina 21:00 a z Tarnowa do Wrocławia mam busa o wpół do pierwszej. Jechać mając świadomość, że jadę bez Rendiego? Poczułem uczucie straty, bo z Rendim zawsze są jaja i tworzy atmosferę rozpierdolu, że kiedyś ze śmiechu się wyrzygałem (serio! Tylko on tak potrafi!). Na całe szczęście mam adres, dane jak i czym dojechać, numery telefonu no i załatwił mi, że jestem na warsztacie cyrkowym co mnie uradowało, bo nie wiedziałem czy wziąć ze sobą bęben na wszelki wypadek gdy się okaże, że jestem na warsztatach muzycznych. Jechać sam w miejsce gdzie się nigdy nie było. We dwójkę chociaż jest wspólne wsparcie a w tej sytuacji będę liczył na samego siebie i na własną inteligencję. No cóż… znając życie takie sytuacje są zwiastunem fantastycznej przygody, która nie wiem jak się skończy. Jadę.

ROZDZIAŁ II - Podróż w nieznane

Plan był prosty. Dotrzeć do miejscowości zwana Großhennersdorf (co później się dowiedziałem, że po niemiecku znaczy Duża Kurczakowa Wieś).  Dotarłem do Wrocławia o szóstej i pół godziny później miałem pociąg do Zgorzelca. Faktycznie, niepotrzebnie zapłaciłem dodatkowe 7zł u konduktora do Görlitz (tylko jedna stacja a w Polsce można było kupić tylko do Zgorzelca bilet a to był pociąg niemiecko-polski, że w Görlitz konduktorzy polscy zamieniali się z niemieckimi i jechał dalej). I na dodatek okazało się, że w ogóle niepotrzebnie pojechałem tam ale Polak mądry po szkodzie. Dowiedziałem się na własnej skórze, że w 55-tysięcznej mieście gdzie nawet tramwaje jeżdżą nie ma w ogóle kantorów. Przez dwie godziny latałem po mieście z ciężkim bagażem próbując znaleźć kantorów i dowiedzieć się jak dojechać do Großhennersdorf. Na początku Niemcy wywarły na mnie negatywnie. Byli obojętni, nie chcieli gadać a jak próbowałem się dogadać po angielsku to jeden odpowiedział „nicht polnisch”. Nie wiedziałem czemu nikt nie mógł mi odpowiedzieć na pytania? Jak zrezygnowałem z dalszych poszukiwań postanowiłem wrócić do Zgorzelca (na piechotę z ciężkim bagażem półtora kilometra), żeby znaleźć kantor. Pierwszy raz na widok kantora ucieszyłem się jak małe dziecko. Po wymianie złotówek na euro wrócić z powrotem przez główny most do tego miasta (postanowiłem zmienić trasę, żeby się nie powtarzać). Zatrzymała mnie policja, kazała mi dowód osobisty wyciągnąć. Coś sprawdzili w swoich danych i przeglądnęli co mam ciekawego w bagażu (bałem się, że będą się czepiać, że mam butelkę wina i ostry nóż). Jak byłem czysty to mnie puścili. Zdziwiłem się, bo jesteśmy w strefie Schengen a występują kontrole. Tak samo miałem kontrolę gdy wracałem z Sylwka.

Dzięki Bogu, że przyjechałem do Görlitz o ósmej. Nauczyło mnie to, że jak ja jadę za granicę to trzeba wcześniej euro przygotować i bym nie zmarnował kilku godzin szwędając w obcym mieście próbując dogadać się z mieszkańcami. Ale z drugiej strony zwiedziłem Görlitz i Zgorzelec i mogę powiedzieć, że byłem w tym mieście przez dłuższą chwilę a nie „tylko przejazdem”.  Zaskoczył mnie inny system biletowy. Kupiłem za 5.30 € bilet do samego Großhennersdorfa. Za pomocą jednej Niemki pojechałem do Löbau pociągiem a tam za dziesięć minut miałem bus 27 do wyznaczonego celu. W kasie niemieckim PKP dowiedziałem się, że można kupić jeden bilet, który mogłem jechać zarówno pociągiem i jak busem co w Polsce jest oddzielnie więc niemożliwe.
W końcu dotarłem do wyznaczonego hotelu Hillersche Villa gGmbH i się okazało, że byłem dwie godziny za wcześniej co się ucieszyłem, bo mogłem odsypiać podróż, która była wyczerpująca. Przy obiedzie spotkałem się znów z blondynką z przystanku - Olę (która mnie nie rozpoznała na początku :D ) i zeszliśmy na temat Rendiego. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że nie rozumiemy zachowania i spiny ze strony Rendiego czemu chciał dzień wcześniej dotrzeć do tego hotelu i co bym z nim robili z taką ilością czasu wolnego. Jednak rozumiem, że tak wyszło bez przypadku. Nauczyło mnie samodzielności i samozaparcia ta podróż. Już mam doświadczenie jak tam dotrzeć i ile to zajmuje i next time będę wiedział ile czasowo to zajmie podróż. I dowiedziałem się, że Rendi spełnił zajebiście sylwestra nawet gdy przypuszczał, że będzie nudno ze znajomymi.

ROZDZIAŁ III – Warsztaty i sylwester

Zainwestowanie 30euro na spędzenie 4-5dni w jakiejś wsi w Niemczech okazało się bardzo dobrą inwestycją życia. Spotkałem sporo ludzi i uwielbiam integrację międzynarodową. Tworzyliśmy grupę polsko-czesko-niemiecką i wspólnie się dogadywaliśmy. Polki, które organizowały tę imprezę nieźle nawijały po niemiecku i po angielsku. Ja nie znając w ogóle podstaw niemieckiego mogłem dogadywać się po angielsku i tutaj napotkałem pierwsze blokady. Po pierwsze niektórzy osoby z Niemiec też mieli problemy z używaniem angielskiego (wśród grupy Polaków tak samo można było spotkać takie osoby) a po drugie zrozumiałem na własnej skórze pewne stwierdzenie, które przeczytałem kiedyś na facebooku dorastając czasami radzimy sobie z własnymi brakami słabościami tworząc wyidealizowany obraz siebie. On jest nam zwyczajnie potrzebny by sobie radzić z tymi brakami  i pojawia się rozdźwięk Ja rzeczywiste, Ja idealne. potem dalej w życiu kiedy jest się samemu łatwo odpłynąć w to ja idealne i marzyć - to bym nazwał fantazjowaniem”. W moich wyobrażeniach fantastycznie mówiłem po angielsku ale konfrontując się z rzeczywistością okazuje się, że mam sporo do nadrobienia i że nie jest tak świetnie jak sobie tego oczekiwałem. Za to potrenowałem język czeski i fajnie i sympatycznie się z Czechem gadało no i jego czeski akcent jak gada po polsku bardzo śmiesznie brzmi.
Wziąłem ze sobą piłeczki do żonglowania i bardzo dobrze, bo się okazało, że nie mieli organizatorzy w planach uczyć żonglerki. Uczyli podstaw flower sticków a szczególnie cała grupa się zaangażowała w poiki. Oprócz mnie wszyscy próbowali kręcić sznurkami i tworzyli własne domowe poiki. Ja postanowiłem się całkowicie zaangażować w żonglerce. Przypomnieć stare tricki z 3balls Freestyle oraz jak się żonglowało pięcioma piłeczkami. (postanowiłem od nowego roku wrócić do żonglerki) Nauczyłem jednego kolesia jak się żongluje od podstaw (kaskada).
Rano były warsztaty cyrkowe a po obiedzie były warsztaty teatralne. Na czym one polegały?
Na początku robiliśmy różne scenki improwizacyjne  Później dostaliśmy feedback od kobiet, które głównym hooby jest teatr. Co się później okazało się, że na sylwestra trzy grupy dają swój wkład na sylwestra. Jedna grupa od design dekoruje salę na sylwestra. Druga grupa muzyczna robi koncert. (nazwali swój band The Filthy Dirty Son Of A Bitch Grosshennersdorf Crazy Orchestra). A przed koncertem sylwestrowym jest przedstawienie teatralne i właśnie rolą tych warsztatów jest stworzenie zabawnego, zwariowanego, abstrakcyjnego przedstawienia. Prowadzące napisały scenariusz, każdy dostał swoją rolę i zaczęliśmy tworzyć przedstawienie.  To co zostało napisane na kartce czyli scenariusz zaczął żyć swoim życiem na scenie. Ja grałem rolę romantycznego klauna, który uwodzi piękną niewiastę żonglerką i nagle zostaje odepchany przez macho, który też mu się podoba owa dziewoja. Jak trochę potańczą na sygnał kinestetyczny (kobieta zaczyna skakać na jednej noce bo została nadepnięta) to ja się wkurzam, odpycham go i zaczynamy się bić. Potem ona chce, żebyśmy przestali i z przerażenia zaczyna uciekać a my jak się orientujemy, że nie ma dziewczyny to gonimy ją z prezentami, żeby ją przeprosić. Jak obaj dajemy jej prezenty, ona je przejmuje ale nie wie kogo wybrać, bo kocha dwóch mężczyzn – mnie-klauna i macho. Dalej ona idzie do lekarza z tym problemem, że ma „heartache”, lekarz daje jej aspirynę, wkurzona wychodzi i rozdziela receptę. Po drodze spotyka żebraka, daje jej prezenty, które dostała od adoratorów i biedak zamienia się w księcia of crazy island i się zakochują od pierwszego wejrzenia i z tej okazji idą do baru. W barze macho przychodzi i zamawia shoty, prosi księcia o ogień i przypadkowo spotyka swoją ukochaną. Zaskoczony mówi, żebym to zobaczył więc podchodzę do niej i także jestem zaskoczony (w sposób zwariowany) i mówię „the world is full of other women”. Później przychodzi inna piękna dziewoja. Macho się do niej dobiera, później ja z opóźnieniem i znów się bijemy o kobietę i to jest metafora, że nigdy się między nami to się nie skończy ;P
Podczas odgrywania tej roli miałem trudności z wyrażaniem wkurzenia, że ktoś mi zabrał dziewczynę. Nie w sensie „moją dziewczynę”, którą jestem w związku ale nowopoznaną, którą uwodzę. W rzeczywistości jak w ogóle jej nie znam i dopiero poznaję to bym się nie przejął tak za bardzo i bym powiedział „jak nie ta to następna” pozwalając innemu cieszyć się nią. A tu mam nagle zagrać coś przeciwnego i uwierzyć, że to dziewczyna mojego życia i walczyć o miłość nawet gdy dochodzi do rękoczynów. Latać za nią i przepraszać dając jej prezent jako zadośćuczynienie i żeby mi wybaczyła. Według mnie to jest lizydupstwo. To było dla mnie trudne, bo niezgodne z moimi przekonaniami.  Mimo, że wiem, że to jest tylko rola ale mózg się nie zna na żartach i wyszły przekonania na wierzch. Ale za każdą próbą było coraz lepiej.
Jeśli chodzi o alkohol to piję okazyjnie. Umiem się bawić dobrze bez alkoholu ale to nie oznacza, że zawsze tak ma być. Mimo, że nie przepadałem za piwem to kupiłem kilka piw po jeden euro (tyskie), żeby później zagrać w flanky, którą pierwszy raz się tykam osobiście. Nigdy w tą grę studencką nie grałem i ze sporą chęcią wziąłem udział. Tak mi się spodobała, że trzy rudny przeszedłem. Później z Czeszkami piliśmy wódkę żurawinową a później z Polakami gorzką żołądkową… no i nigdy w życiu tak nie przesadziłem z alkoholem. Pierwszy raz byłem aż tak pijany, że szedłem zygzakiem. Jako niedoświadczony nie wiedziałem, że w takim stanie najlepiej pójść do kibla i wymusić opróżnienie żołądka. Na całe szczęście po dobrej stronie łóżka udało mi się spokojnie wypróżnić i rano posprzątać. I po raz kolejny zrozumiałem jak istotne jest uczenie się słówek wraz przeżywania bieżącego doświadczenia i będący w danej kontekście życiowym, które to słowo dotyczy. Na amen zapamiętam słowo czeskie „kocovina” co oznacza kac po polsku. Cały dzień byłem nie do życia, że dobrze, że postanowiłem na sylwestra nie upijać się jak świnia dzień wcześniej. 
Jeśli chodzi o sam sylwester to mam odczucia ambiwalentne. Po pierwsze zobaczyłem własne ograniczenia, niekompetencje i brak wiary, że da się bawić dobrze. Odkryłem w sobie czemu unikałem klubów jak ognia. Po prostu nie umiałem dobrze się bawić przy głośnej muzyce. Brak doświadczenia i zderzenie się z rzeczywistością spowodowało, że strasznie byłem wkurzony na siebie i smutny, że nie potrafię. Może za dużo oczekiwałem i wyobrażałem sobie, że będzie inaczej. Obserwując to zauważyłem pewne schematy i po prostu postanowiłem popracować nad tym co mi się odpaliło na sylwestra dlatego nazwałem rok 2013 „catgroove” – rok tańca, chodzenia do klubów i budowanie osobowości „imprezowicza”, który we mnie rzadko uaktywniał się w poprzednich latach, bo nie było takiej potrzeby. To co się bałem ba sylwestra chcę się z tym skonfrontować w przyszłości (bo tak to mnie czeka. To co unikam kiedyś przyjdzie do mnie), nauczyć się z tym żyć i zamienić moją niekompetencję w umiejętność czyli bawienie się na flow. Pracować nad oczekiwaniami jak to ma wyglądać i cieszyć się tym co się dzieje czując tę atmosferę klubową. O 1:00 w nocy poszedłem wstać jednakże o  2:40 przypadkowo obudził mnie Czech, który jak usłyszałem po dialogu z pewnym Polakiem, że będzie DJem. Pomyślałem „wstaję” i poszliśmy na główną imprezę. Jak puścił muzykę Gorillaz „feel good inc.” to automatyczna kotwica się odpaliła i bez przeszkód i bez gadania do siebie, że jest źle zacząłem się dobrze bawić. Dodam, że Gorillaz to mój ulubiony zespół i bardzo lubię ten utwór i jak Czech Pavel puścił na cały regulator nie miałem żadnych ograniczeń, żeby po prostu wybuchnąć tańcem. Wyszalałem się dopóki zmienili Pavla na innego DJ Oh, który puszczał taką kiczowatą muzykę (latał w slipkach w stroju kapitana po scenie), że nie mogłem uwierzyć jak ludzie mogą się bawić przy tej muzyce. Próbowaliśmy zmienić DJ ale się nie dało więc poszedłem z powrotem spać.

ROZDZIAŁ IV - Powrót 


Powrót był masakryczny. Trudno było się dostać z powrotem do Görlitz o wcześniej porze. Miałem nadzieję, że dotrę do Tarnowa późno wieczorem ale później okazało się, że się cieszę, że dotarłem późnym wieczorem do Wrocławia. We środę mam zajęcia ale w tej sytuacji odpuściłem sobie. Postanowiłem poznać kolegę z pewnego forum, który nigdy nie spotkałem na żywo. Przenocował mnie we Wrocławiu i miło spędziliśmy wspólnie czas.
Przydarzyła mi się pewna ciekawa anegdotka w pociągu ze Zgorzelca do Wrocławia. Jedna pasażerka chciała kupić bilet od konduktora ale nie miała kasy w złotówkach tylko w euro. Podszedłem do niej i się okazało, że stałem się „żywym kantorem”. Za 20 euro dałem jej 75zł co zarobiłem 25gr za jedno euro (75:25 = 3.75), bo kurs sprzedaży euro wynosi 4zł. Jej  pilnie zależało na wymianie więc nie miała innego wyjścia a za usługę postanowiłem wziąć małą prowizję. Z przodu pociągu coś skrzypiało między wagonami więc przeniosłem się do tyłu. No i znów podobna sytuacja. Polka wraz z niemieckimi kumplami kupowała bilet i brakowało jej 28zł. Więc podszedłem z uśmiechem proponując wymianę. Mówię do nich „mam 50zł” i teraz negocjacja wymiany. 50zł: 4 wychodzi 12.5euro więc powiedziałem, że za fatygę chcę 13 euro. Ona machnęła ręką i dała mi 15euro (50:15 = 3.33). W Krakowie zamieniłem euro na złotówki i obliczyłem, że zarobiłem równo 15zł. Wierzę, że to co się przydarza na sylwestra/pierwszym dniu nowego roku to na tym się skupię uwagę przez cały rok. Więc zgodnie z tym wierzeniem w tym roku pójdzie mocno do przodu jeśli chodzi o moje finanse i zarobki.
I na sam koniec dodam, że zmienił mi się stosunek do Niemiec. Wracając doświadczyłem sytuacji odwrotnej co spotkało mnie w Görlitz. W Löbau próbowałem wejść do dworca kolejowego i było zamknięte i nie wiedziałem jak obejść. Jakaś para (pewnie jej starszy ojciec i dojrzała córka) mówiła po niemiecku jednocześnie pokazując jak mam dojść na peron. Jak zauważyli, że nic po niemiecku to wszystko mi wytłumaczyli (szczególnie babka po angielsku). W automacie biletów wyznaczyła mi trasę i pokazała mi gdzie mam wrzucać euro a dziadek gdy bilet się wydrukował wyciągnął z automatu i mi dał. Byli przyjaźni i pomocni i zaczęliśmy rozmawiać co ja studiuję i skąd jestem (powiedziałem, że z Krakowa) itp.
W Polsce ciągle słyszę, że Niemki są brzydkie. Słyszałem tyle razy, że zbudował mi się obraz w głowie, że na Niemki w ogóle nie da się patrzeć i są paskudne. Okazuje się, że wcale tak nie jest. Fakt, może więcej jest tzw „pasztetów” i jest mniejsza przypadkowość na natrafienie na „atrakcyjne laski”. Ale nadal mam obraz w głowie jak pierwszą Niemką spotkaną w Görlitz była atrakcyjna kobieta w moim typie co nie mogłem uwierzyć, że to Niemka (na początku myślałem, że to Polka). Jak człowiek chce to może znaleźć atrakcyjną Niemkę. Znalazłem parę i wiem, że Niemki są brzydkie nie jest prawdziwe. Mogę zgodzić się o częstotliwość występowania pięknych istot z narodowości niemieckiej ale stwierdzenie, że Niemki są brzydkie są strasznym i szkodliwym generalizacją. Jak człowiek chce to znajdzie, wystarczy dobrze szukać i być uważnym to co się dookoła dzieje. A nawet na warsztatach pewna mi się spodobała ale miała chłopaka.


2 komentarze:

Proszę pamiętać o napisaniu swojego pseudonimu pod komentarzem jak nie masz konta