![]() |
grupa cyrkowo-teatralna |
ROZDZIAŁ I – gdzie ja spędzę sylwestra?
Do połowy grudnia nie miałem w ogóle planów na sylwestra.
Czułem lekki niepokój, który mi podpowiadał, że czas najwyższy szukać okazji
gdzie mógłbym spędzić ostatni dzień 2012 roku. Na dodatek to uczucie narastało
z każdym dniem, bo nie znalazłem żadnych interesujących dla mnie alternatyw.
Wizja spędzenia tego czasu samemu w domu (czy z rodzicami) albo z kolegami w
Krakowie nie uśmiechała mi się. Nie chciałem spędzić ani w domu ani ze
znajomymi w Krakowie sylwestra, bo mogę to zrobić w każdym innym dniu.
Sylwester jest dla mnie dniem gdzie wyjeżdżam gdzieś w nieznane w jakieś obce
mi miejsce gdzie rzadko jestem i tam poznaję nowych ludzi. Pewnej nocy
postanowiłem zrobić coś co mi Magdalena Fedor mi podpowiedziała "namaluj
to co chcesz mieć/zrobić/gdzie chcesz być".
Namalowałem na A5 siebie tańczącego z dziewczynami i z
pewnym znajomym. Jest szampan, jest jakieś główne miasto (narysowałem kontury
miasta jak na mapie) i linię czasu, że dostaję propozycje już 15-23 stycznia i
jadę na sylwka. Zmienił mi się stan emocjonalny. Zamiast być w lęku i szukać z
rozpaczą gdzie mogę się wcisnąć uspokoiłem się i mogłem zasnąć z poczuciem, że
wszystko dobrze się ułoży.
Pewnego razu stoję na przystanku i jem jabłko. Mam za 20
minut autobus. Patrzę, jakaś blondynka stoi. Nie wiem czemu ale czułem
intuicyjnie, że mam zagadać. Byłem zaskoczony na początku tą intencją, bo nie
była w moim typie ale pomyślałem, że szybciej czas zleci a z resztą zobaczę co
ciekawego się wydarzy z tą osobą. Podszedłem z genialnym złotym tekstem pod
tytułem „jakim autobusem jedziesz” i się dowiedziałem, że „9”. Była otwarta,
chętna do rozmowy, przyjazna, jakbyśmy już znali co cenię ją za to, że ma takie
nastawienie do nieznajomych osób. Jedzie „9” a mój autobus „14” już odjechał a
„224” przyjedzie za niedługo. Intuicja podpowiada „wsiadaj” co czasowo jadąc
„9” jest nieopłacalne, bo wysiadając koło kina będę musiał zapieprzać na
piechtę do domu pół godziny. Znalazłem wytłumaczenie dla niej (i dla samego
siebie szczególnie), że idę sprawdzić repertuar kina, bo interesuje mnie pewien
film, który chcę się wybrać (Atlas Chmur). Podczas jazdy dowiedziałem się, że
studiuje anglistykę w Zittau więc zna niemiecki, angielski perfect no i co mnie
zaskoczyło, organizuje sylwestra w jakimś mieście w Niemczech koło granicy
polsko-niemieckiej. I się okazuje, że to nie sam sylwester ale sylwester z
warsztatami i się zaczyna 28 grudnia aż do 1 stycznia kiedy wszyscy się
rozchodzą do siebie. Koszt: 30 euro. I że mam szansę się załapać choć miejsca
są już full i zapisy dawno po. Wróciwszy do domu od razu ją dodałem na fb i jak
zaprosiła mnie na wydarzenie mogłem się dowiedzieć więcej szczegółów na temat
tego przedsięwzięcia. Nie mogłem uwierzyć, że to co się dzieje, dzieje się
naprawdę.
Okazuje się, że przed wyjazdem miałem sporo problemów, które
nie wiedziałem jaki będzie ostateczny rezultat. Okazuje się, że miejsca na
warsztaty cyrkowe-teatralne i designowe są zapełnione i zostały tylko miejsca
na warsztaty muzyczne i na dodatek pisze w informacjach, że trzeba wziąć swój
sprzęt. Ja z muzyką nic nie mam wspólnego i nie mam doświadczenia więc byłbym
nieprzydatny. Miałem myśl, że może wezmę bęben i będę próbował grać ale
pogodziłem się z myślą, że pojadę tam tylko na sylwestra co mnie trochę
zasmuciło. Ale z drugiej strony spędzę trochę więcej czasu z ciocią, która
przyjechała z Londynu do mojej rodziny w Tarnowie spędzić święta (była ostatnio
5 lat temu). Jednak ciągle się okazuje, że nic nie jest pewne. Na facebooku
zobaczyłem wspólnego znajomego, który się nazywa Rendi. Spotkałem się z nim i
zaczęliśmy rozmawiać o tej sytuacji, która mi się natrafiła i o sylwestrze z
warsztatami, które się nazywa ogólnie „Laterna Futuri Crazy Circus Island” i
się okazuje, że też jedzie! Ma bliższe kontakty ze organizatorami tego
przedsięwzięcia i załatwił wejściówki. Na początku muzyczne choć stara się mnie
wcisnąć na warsztaty cyrkowe. Z nim mogłem zaryzykować i pojechać. On uważa się
za muzyka więc miałem podparcie psychologiczne oraz większą pewność, że uda mi
się poradzić sobie na warsztatach muzycznych. Umówiliśmy się, że każdy z nas
sprawdzi jak dojechać do tej miejscowości w Niemczech i później damy sobie
znać.
Święta były intensywne. Wigilia, wizyty rodzinne, moje
urodzinki no i jedynym wolnym terminem, żeby wyjść do kina był 27 grudzień.
Zamówiłem bilety wcześniej rano. Moim marzeniem było obejrzenie tego filmu
zwany Hobbit. Strasznie się najarałem na ten film i za wszelką cenę chciałem
zrealizować to postanowienie no i jeszcze okazja, żeby wyjść z ciocią do kina. Przed
kinem postanowiłem skontaktować się z Rendim. Dzwoniłem do niego ale w ogóle
nie odbierał więc chciałem mu wysłać smsa i się okazuje, że wysyła ponad dwie
minuty to czułem, że coś jest nie tak. Okazuje się, że czasem zdarza się w komórce,
że trzeba zrestartować, żeby dobrze działało. Dowiedziałem się od Rendiego, że
dzwonił dzisiaj cały dzień, nawet poprosił innego kolegę czy może się do mnie
dodzwonić nawet napisał na mojej tablicy czy ktoś wie może
gdzie podział się Mikulew? Mamy dziś jechać do Niemiec, a od wczoraj nie
odbiera kom...” (a ja nie przeglądałem Internetu, bo ciocia pokazała mi
swoją grę na laptopie zwane Diablo III i po prostu się wciągnąłem).
Dowiedziałem się, że jest przygotowany od rana, że chciał jechać o 13:00 albo o
17:00 co dla mnie było za wcześnie, bo planowałem późnym wieczorem albo
wcześnie rano. Rendi myślał, że zrezygnowałem albo nie miałem funduszy no i
koniec końców zrezygnował z wyjazdu. Nie ze względu lenistwa tylko niby
intuicyjnie poczuł w sobie, że chce spędzić sylwestra inaczej z inną. Pomimo
moich namówień, cioci i organizatorek, żeby zmienił zdanie postawił na swoje,
że nie jedzie więc musiałem podjąć szybką decyzję. Była godzina 21:00 a z
Tarnowa do Wrocławia mam busa o wpół do pierwszej. Jechać mając świadomość, że
jadę bez Rendiego? Poczułem uczucie straty, bo z Rendim zawsze są jaja i tworzy
atmosferę rozpierdolu, że kiedyś ze śmiechu się wyrzygałem (serio! Tylko on tak
potrafi!). Na całe szczęście mam adres, dane jak i czym dojechać, numery telefonu
no i załatwił mi, że jestem na warsztacie cyrkowym co mnie uradowało, bo nie
wiedziałem czy wziąć ze sobą bęben na wszelki wypadek gdy się okaże, że jestem
na warsztatach muzycznych. Jechać sam w miejsce gdzie się nigdy nie było. We
dwójkę chociaż jest wspólne wsparcie a w tej sytuacji będę liczył na samego
siebie i na własną inteligencję. No cóż… znając życie takie sytuacje są
zwiastunem fantastycznej przygody, która nie wiem jak się skończy. Jadę.
ROZDZIAŁ II - Podróż w nieznane
Plan był prosty. Dotrzeć do miejscowości zwana Großhennersdorf (co później się dowiedziałem, że po niemiecku znaczy Duża
Kurczakowa Wieś). Dotarłem do Wrocławia
o szóstej i pół godziny później miałem pociąg do Zgorzelca. Faktycznie,
niepotrzebnie zapłaciłem dodatkowe 7zł u konduktora do Görlitz (tylko
jedna stacja a w Polsce można było kupić tylko do Zgorzelca bilet a to był
pociąg niemiecko-polski, że w Görlitz konduktorzy polscy zamieniali się z
niemieckimi i jechał dalej). I na dodatek okazało się, że w ogóle niepotrzebnie
pojechałem tam ale Polak mądry po szkodzie. Dowiedziałem się na własnej skórze,
że w 55-tysięcznej mieście gdzie nawet tramwaje jeżdżą nie ma w ogóle kantorów.
Przez dwie godziny latałem po mieście z ciężkim bagażem próbując znaleźć
kantorów i dowiedzieć się jak dojechać do Großhennersdorf. Na
początku Niemcy wywarły na mnie negatywnie. Byli obojętni, nie chcieli gadać a
jak próbowałem się dogadać po angielsku to jeden odpowiedział „nicht polnisch”.
Nie wiedziałem czemu nikt nie mógł mi odpowiedzieć na pytania? Jak
zrezygnowałem z dalszych poszukiwań postanowiłem wrócić do Zgorzelca (na
piechotę z ciężkim bagażem półtora kilometra), żeby znaleźć kantor. Pierwszy
raz na widok kantora ucieszyłem się jak małe dziecko. Po wymianie złotówek na
euro wrócić z powrotem przez główny most do tego miasta (postanowiłem zmienić
trasę, żeby się nie powtarzać). Zatrzymała mnie policja, kazała mi dowód
osobisty wyciągnąć. Coś sprawdzili w swoich danych i przeglądnęli co mam
ciekawego w bagażu (bałem się, że będą się czepiać, że mam butelkę wina i ostry
nóż). Jak byłem czysty to mnie puścili. Zdziwiłem się, bo jesteśmy w strefie
Schengen a występują kontrole. Tak samo miałem kontrolę gdy wracałem z Sylwka.
Dzięki Bogu, że przyjechałem do Görlitz
o ósmej. Nauczyło mnie to, że jak ja jadę za granicę to trzeba wcześniej euro
przygotować i bym nie zmarnował kilku godzin szwędając w obcym mieście próbując
dogadać się z mieszkańcami. Ale z drugiej strony zwiedziłem Görlitz i Zgorzelec
i mogę powiedzieć, że byłem w tym mieście przez dłuższą chwilę a nie „tylko
przejazdem”. Zaskoczył mnie inny system
biletowy. Kupiłem za 5.30 € bilet do
samego Großhennersdorfa. Za pomocą jednej Niemki
pojechałem do Löbau pociągiem a tam za dziesięć minut miałem bus 27 do
wyznaczonego celu. W kasie niemieckim PKP dowiedziałem się, że można kupić
jeden bilet, który mogłem jechać zarówno pociągiem i jak busem co w Polsce jest
oddzielnie więc niemożliwe.
W końcu dotarłem do wyznaczonego hotelu Hillersche Villa
gGmbH i się okazało, że byłem dwie godziny za wcześniej co się ucieszyłem, bo
mogłem odsypiać podróż, która była wyczerpująca. Przy obiedzie spotkałem się
znów z blondynką z przystanku - Olę (która mnie nie rozpoznała na początku :D )
i zeszliśmy na temat Rendiego. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że nie rozumiemy
zachowania i spiny ze strony Rendiego czemu chciał dzień wcześniej dotrzeć do
tego hotelu i co bym z nim robili z taką ilością czasu wolnego. Jednak
rozumiem, że tak wyszło bez przypadku. Nauczyło mnie samodzielności i
samozaparcia ta podróż. Już mam doświadczenie jak tam dotrzeć i ile to zajmuje
i next time będę wiedział ile czasowo to zajmie podróż. I dowiedziałem się, że
Rendi spełnił zajebiście sylwestra nawet gdy przypuszczał, że będzie nudno ze
znajomymi.
ROZDZIAŁ III – Warsztaty i sylwester
Zainwestowanie 30euro na spędzenie 4-5dni w jakiejś wsi w
Niemczech okazało się bardzo dobrą inwestycją życia. Spotkałem sporo ludzi i
uwielbiam integrację międzynarodową. Tworzyliśmy grupę polsko-czesko-niemiecką
i wspólnie się dogadywaliśmy. Polki, które organizowały tę imprezę nieźle
nawijały po niemiecku i po angielsku. Ja nie znając w ogóle podstaw
niemieckiego mogłem dogadywać się po angielsku i tutaj napotkałem pierwsze
blokady. Po pierwsze niektórzy osoby z Niemiec też mieli problemy z używaniem angielskiego
(wśród grupy Polaków tak samo można było spotkać takie osoby) a po drugie
zrozumiałem na własnej skórze pewne stwierdzenie, które przeczytałem kiedyś na
facebooku dorastając czasami radzimy sobie z
własnymi brakami słabościami tworząc wyidealizowany obraz siebie. On jest nam
zwyczajnie potrzebny by sobie radzić z tymi brakami i pojawia się rozdźwięk Ja rzeczywiste, Ja
idealne. potem dalej w życiu kiedy jest się samemu łatwo odpłynąć w to ja
idealne i marzyć - to bym nazwał fantazjowaniem”. W moich wyobrażeniach
fantastycznie mówiłem po angielsku ale konfrontując się z rzeczywistością
okazuje się, że mam sporo do nadrobienia i że nie jest tak świetnie jak sobie
tego oczekiwałem. Za to potrenowałem język czeski i fajnie i sympatycznie się z
Czechem gadało no i jego czeski akcent jak gada po polsku bardzo śmiesznie
brzmi.
Wziąłem ze sobą piłeczki do
żonglowania i bardzo dobrze, bo się okazało, że nie mieli organizatorzy w
planach uczyć żonglerki. Uczyli podstaw flower sticków a szczególnie cała grupa
się zaangażowała w poiki. Oprócz mnie wszyscy próbowali kręcić sznurkami i
tworzyli własne domowe poiki. Ja postanowiłem się całkowicie zaangażować w
żonglerce. Przypomnieć stare tricki z 3balls Freestyle oraz jak się żonglowało
pięcioma piłeczkami. (postanowiłem od nowego roku wrócić do żonglerki) Nauczyłem
jednego kolesia jak się żongluje od podstaw (kaskada).
Rano były warsztaty cyrkowe a po
obiedzie były warsztaty teatralne. Na czym one polegały?

Podczas odgrywania tej roli miałem trudności z wyrażaniem
wkurzenia, że ktoś mi zabrał dziewczynę. Nie w sensie „moją dziewczynę”, którą
jestem w związku ale nowopoznaną, którą uwodzę. W rzeczywistości jak w ogóle
jej nie znam i dopiero poznaję to bym się nie przejął tak za bardzo i bym
powiedział „jak nie ta to następna” pozwalając innemu cieszyć się nią. A tu mam
nagle zagrać coś przeciwnego i uwierzyć, że to dziewczyna mojego życia i
walczyć o miłość nawet gdy dochodzi do rękoczynów. Latać za nią i przepraszać
dając jej prezent jako zadośćuczynienie i żeby mi wybaczyła. Według mnie to
jest lizydupstwo. To było dla mnie trudne, bo niezgodne z moimi
przekonaniami. Mimo, że wiem, że to jest
tylko rola ale mózg się nie zna na żartach i wyszły przekonania na wierzch. Ale
za każdą próbą było coraz lepiej.
Jeśli chodzi o alkohol to piję okazyjnie. Umiem się bawić
dobrze bez alkoholu ale to nie oznacza, że zawsze tak ma być. Mimo, że nie
przepadałem za piwem to kupiłem kilka piw po jeden euro (tyskie), żeby później
zagrać w flanky, którą pierwszy raz się tykam osobiście. Nigdy w tą grę
studencką nie grałem i ze sporą chęcią wziąłem udział. Tak mi się spodobała, że
trzy rudny przeszedłem. Później z Czeszkami piliśmy wódkę żurawinową a później
z Polakami gorzką żołądkową… no i nigdy w życiu tak nie przesadziłem z
alkoholem. Pierwszy raz byłem aż tak pijany, że szedłem zygzakiem. Jako
niedoświadczony nie wiedziałem, że w takim stanie najlepiej pójść do kibla i
wymusić opróżnienie żołądka. Na całe szczęście po dobrej stronie łóżka udało mi
się spokojnie wypróżnić i rano posprzątać. I po raz kolejny zrozumiałem jak
istotne jest uczenie się słówek wraz przeżywania bieżącego doświadczenia i
będący w danej kontekście życiowym, które to słowo dotyczy. Na amen zapamiętam
słowo czeskie „kocovina” co oznacza kac po polsku. Cały dzień byłem nie do
życia, że dobrze, że postanowiłem na sylwestra nie upijać się jak świnia dzień
wcześniej.

ROZDZIAŁ IV - Powrót
Powrót był masakryczny. Trudno było się dostać z powrotem do
Görlitz o wcześniej porze. Miałem nadzieję, że dotrę do Tarnowa późno wieczorem
ale później okazało się, że się cieszę, że dotarłem późnym wieczorem do
Wrocławia. We środę mam zajęcia ale w tej sytuacji odpuściłem sobie.
Postanowiłem poznać kolegę z pewnego forum, który nigdy nie spotkałem na żywo.
Przenocował mnie we Wrocławiu i miło spędziliśmy wspólnie czas.
Przydarzyła mi się pewna ciekawa anegdotka w pociągu ze
Zgorzelca do Wrocławia. Jedna pasażerka chciała kupić bilet od konduktora ale
nie miała kasy w złotówkach tylko w euro. Podszedłem do niej i się okazało, że
stałem się „żywym kantorem”. Za 20 euro dałem jej 75zł co zarobiłem 25gr za
jedno euro (75:25 = 3.75), bo kurs sprzedaży euro wynosi 4zł. Jej pilnie zależało na wymianie więc nie miała
innego wyjścia a za usługę postanowiłem wziąć małą prowizję. Z przodu pociągu
coś skrzypiało między wagonami więc przeniosłem się do tyłu. No i znów podobna
sytuacja. Polka wraz z niemieckimi kumplami kupowała bilet i brakowało jej
28zł. Więc podszedłem z uśmiechem proponując wymianę. Mówię do nich „mam 50zł”
i teraz negocjacja wymiany. 50zł: 4 wychodzi 12.5euro więc powiedziałem, że za
fatygę chcę 13 euro. Ona machnęła ręką i dała mi 15euro (50:15 = 3.33). W
Krakowie zamieniłem euro na złotówki i obliczyłem, że zarobiłem równo 15zł.
Wierzę, że to co się przydarza na sylwestra/pierwszym dniu nowego roku to na
tym się skupię uwagę przez cały rok. Więc zgodnie z tym wierzeniem w tym roku
pójdzie mocno do przodu jeśli chodzi o moje finanse i zarobki.
I na sam koniec dodam, że zmienił mi się stosunek do
Niemiec. Wracając doświadczyłem sytuacji odwrotnej co spotkało mnie w Görlitz.
W Löbau próbowałem wejść do dworca kolejowego i było zamknięte i nie wiedziałem
jak obejść. Jakaś para (pewnie jej starszy ojciec i dojrzała córka) mówiła po
niemiecku jednocześnie pokazując jak mam dojść na peron. Jak zauważyli, że nic
po niemiecku to wszystko mi wytłumaczyli (szczególnie babka po angielsku). W
automacie biletów wyznaczyła mi trasę i pokazała mi gdzie mam wrzucać euro a
dziadek gdy bilet się wydrukował wyciągnął z automatu i mi dał. Byli przyjaźni
i pomocni i zaczęliśmy rozmawiać co ja studiuję i skąd jestem (powiedziałem, że
z Krakowa) itp.
W Polsce ciągle słyszę, że Niemki są brzydkie. Słyszałem
tyle razy, że zbudował mi się obraz w głowie, że na Niemki w ogóle nie da się
patrzeć i są paskudne. Okazuje się, że wcale tak nie jest. Fakt, może więcej
jest tzw „pasztetów” i jest mniejsza przypadkowość na natrafienie na
„atrakcyjne laski”. Ale nadal mam obraz w głowie jak pierwszą Niemką spotkaną w
Görlitz była atrakcyjna kobieta w moim typie co nie mogłem uwierzyć, że to
Niemka (na początku myślałem, że to Polka). Jak człowiek chce to może znaleźć
atrakcyjną Niemkę. Znalazłem parę i wiem, że Niemki są brzydkie nie jest
prawdziwe. Mogę zgodzić się o częstotliwość występowania pięknych istot z
narodowości niemieckiej ale stwierdzenie, że Niemki są brzydkie są strasznym i
szkodliwym generalizacją. Jak człowiek chce to znajdzie, wystarczy dobrze
szukać i być uważnym to co się dookoła dzieje. A nawet na warsztatach pewna mi
się spodobała ale miała chłopaka.
Zabyłbym. Ale Rendi wybacza. Bełtaj pan śmiechem :)
OdpowiedzUsuńtl;dr
OdpowiedzUsuń