sobota, 30 czerwca 2012

Wycieczka tygodniowa do Czech autostopem

Praga - Most  Karola
11-17 czerwiec. Wraz z Mariuszem Jakubowskim postanowiliśmy wyruszyć w podróż autostopem. Drugi raz takiej okazji się nie zdarzy, ponieważ Mariusz ma tylko jeden tydzień wolnego wyłącznie w tym czasie. Spakowaliśmy się, wzięliśmy plecaki i z niedziele na poniedziałek wyruszyliśmy w podróż. Przez ten cały tydzień tyle się wydarzyło w moim życiu, tyle przygód i niespodziewanych sytuacji życie nad zesłało, że teraz gdy siedzę spokojnie w mieszkaniu będę mógł spokojnie analizować każdy dzień - co dokładnie się stało, czego się nowego nauczyłem, co mnie frustrowało i stresowało i dlaczego oraz branie feedbacku i budowaniu na tym nowych przekonań opartych na faktach. Teraz mogę nabrać dystansu, bo dosłownie podczas pobytu i podróży człowiek (ja) pochłaniały inne "priorytetowe" rzeczy niż myślenie "czego się nowego nauczyłem?" "co mogę lepiej zrobić następnym razem?". Gdy zacząłem podróż nie wiedziałem co mnie spotka (jak mogę przewidzieć nieprzewidzianego?), nie wiedziałem gdzie dotrę dokładnie (byłem odpowiedzialny tylko za kierunek podróży). Pierwotny kierunek: Wrocław -> Czechy -> Słowacja -> Węgry. Okazało się, że rzeczywistość jest inna. Tydzień podróżowania autostopem wystarczyło, żeby zrobić tylko pętle wokół Czech. Kraków -> Wrocław -> Náchod -> Hradec Králové -> Praha -> Ostrava -> Racibórz -> Katowice -> Kraków. Rzeczywistość nauczyła mnie, żeby zwiedzić jeszcze Słowację i Węgry potrzeba więcej czasu czyli wolnych od pracy dni (chyba, że podróżuję już ustalonym planem pociągiem/autobusem/samolotem). Autostop jest zbyt nieprzewidywalny, żeby zaplanować gdzie i dokładnie o której będzie się w danym mieście. Oto post wstępu co będę pisał dalej. Będę w samotności przewijał wspomnienia każdego dnia i spokojnie analizował (obserwował). Na koniec dodam: zajebiście było.
 Dopiero podczas podróży okazało się na co mamy zwracać uwagę i jak to w rzeczywistości wygląda. Nie wziąłem koca myśląc, że nie potrzebuję, bo jest ciepło... i w jakim błędzie byłem, że kosztowało mnie trzęsieniem się z zimna przez kilka dni gdy nocowałem pod namiotem. Wszystkie rzeczy, które mają się przydać okazały się nieprzydatne (słynne przyniesione przez Mariusza gumowe żółte rękawiczki) i rzeczy, które nie zostały wzięte nagle stały się potrzebne (nagle lampka jakaś by się przydała, więcej markerów i długopisów, kartki, większego plecaka, linki, kamizelki odblaskowej). Na przyszłość wiadomo będzie na co bardziej zwracać uwagę.
Podczas podróży na spontana, autostopem, bez zamieszkania i spania byle gdzie głównie nasze misje w ciągu dnia polegały na dwóch rzeczach:
1) złapaniu stopa do następnego miasta czyli zorganizowanie kartonu z napisem gdzie się chce dojechać, dojście do miejsca gdzie wszystkie samochody jadą na pewno w tym kierunku najlepiej autostrada czy obwodnica, stanie tam i sprawdzanie jak idzie i ewentualnie szukanie innego miejsca gdzie może lepiej pójdzie z łapaniem.
2) szukanie noclegu czyli zalezienia miejsca gdzie można spokojnie rozbić namiot na dziko, za darmo, nie na widoku, w ukryciu najlepiej w jakiś chaszczach , żeby inni ludzie nie zauważyli, że namiot jest rozbity i nie mieć problemów np. z policją czy z rozbójnikami.
Cały dzień zajmowano się w wykonywaniu dwóch misji co po prostu brakowało czasu na eksplorowanie i zwiedzanie miasta, kultury, języka, ludzi. Oczywiście to nie oznacza, że tych elementów w ogóle nie było, bo nie ma bata, jak jesteś w obcym kraju to nie unikniesz ludzi, obcego języka, uliczek i zabytków. Jednak marzyliśmy o tym, żeby na chwilę zostawić ciężkie bagaże za sobą w jakimś miejscu gdzie na pewno wiemy, że nie musimy ich pilnować, żeby nie ukradli i po prostu poszli na miasto. Ciężkie bagaże nosiliśmy ze sobą i nie było gdzie zostawić, bo jeden z nas musiał je pilnować, żeby drugi mógł np. pójść do ubikacji itp. Więc, żeby komfort podróży się zwiększył szukam sposobu, żeby sfery kreatywne jak np. zwiedzanie miasta i nauka języka poprzez rozmowy z ludźmi i poprzez rzeczywistość bardziej wchodziła w skład codzienności podróżnika. CoachSurfing jest sposobem, żeby znaleźć kogoś w danym kraju, który może nas przenocować i gdzie można zostawić ciężkie bagaże a jak pamiętam są serwisy gdzie kierowcy piszą dokąd jadą i mogą podwieźć kogoś podając swój numer telefonu. Fajnie mieć dostęp do internetu oraz do gps, żeby ułatwić podróż i znalezienie trasy. Cały tydzień myślenie nad tym "gdzie dokładnie stanąć i jak tam dotrzeć do tego miejsca, żeby kierowca mógł spokojnie się zatrzymać i dojechać do x miasta?" oraz "gdzie przenocować w bezpiecznym miejscu?". To co mnie smuci, że można było bardziej wykorzystać czas na poznawanie danego miasta i ludzi jednak to jest ciemna strona mocy podróżowania po najniższych kosztach byle żeby dotrzeć. Brałem to pod uwagę. Albo tanio i doświadczyłem tego konsekwencji podczas swej podróży albo płacić za mieszkanie i dojazd i za to mam pewność, że dotrę na dane miejsce i bezpieczeństwo, że wiem, że wrócę na noc i tam będą bagaże.
Patrzenie na życie poprzez jasną i ciemną stronę mocy. Czuję się zajebiście podróżując, poznawając nowe miasta, ucząc się języka, zdobywając doświadczenie, robienie rzeczy na spontana a jednocześnie doświadczając dyskomfortu i lęku, że nie wiadomo co się wydarzy, przed nieznanym i czy sobie poradzę. I myślę, że nie da się tego oddzielić.
Doświadczałem sytuacje gdzie uczucie dyskomfortu była codziennością. Pamiętam jak szliśmy na górę Petřín (pełne ogrodów i parków wzgórze na lewym brzegu Wełtawy w Pradze, w sąsiedztwie Hradczan) w poszukiwaniu noclegu. Praga - stolica - camping kosztuje od 20 do 30 euro, a w hostelu 650 koron czeskich na których nas nie stać. Ponoć usłyszeliśmy na ten górce, na szczycie, są koleje (kolej po czesku to akademik) więc postanowiliśmy tam coś znaleźć. Wyruszyliśmy o 23:00 i rozłożyliśmy namiot o pierwszej w nocy. To była wspinaczka z ciężkimi bagażami pod górkę. Na początku było niedozniesienia ale później wspólnie doszliśmy z kolegą do wniosku, że tak się przyzwyczailiśmy do dyskomfortu, że możemy iść dalej już bez żadnych oporów. Zobaczyliśmy wielką budowlę okazało się, że to jest Stadion Strahov (później w galerii krakowskiej na telewizorach była napisana ciekawostka, że to jest największy stadion piłkarski i drugi co do wielkości obiekt sportowy świata, znajdujący się w Republice Czeskiej w praskiej dzielnicy Strahov [Břevnov, Praga 6] na południowy zachód od Malej Strany w kompleksie sportowym Strahov. Płyta główna stadionu ma rozmiary 310,5 x 202,5 m i zajmuje powierzchnię ponad 62 876 m². Trybuny mogą pomieścić ok. 250 000 widzów). Koniec końców dopiero w domu poprzez google maps dowiedziałem się, że dokładnie nocowaliśmy w miejscu, które się zwie "Kinského zahrada". Pamiętam, że udało nam się rozłożyć namiot w takim ukrytym miejscu (dookoła drzewa), że tylko 2m było nas widać. Jak skończyliśmy to nagle jakiś pojazd jechał koło nas. "Schowaj się" krzyknąłem do Mariusza szeptem i schowałem się za drzewem. Okazało się, że przejechała policja i na całe szczęście nas nie zauważyła czyli to oznacza, że dobrą kryjówkę znaleźliśmy.
W każdym dniu było coś co bolało fizycznie czy psychicznie i były problemy, które normalnie marzeniem by było, żeby się w ogóle nie pojawiały. Jednak musieliśmy zmierzyć w ostatecznym rozrachunku z rzeczywistością i zamiast uciekać i narzekać na świat po prostu szukaliśmy rozwiązania. I tak powstał koncept pt "nie ma, że boli"; "nie ma że niewygodnie"; "nie ma, że zimno".
Za pomocą jednego zdania z myśli "ooo nie, co zrobić, żeby uciec od tego?" po prostu szedłem dalej z tym uczuciem. To jest genialna strategia dla mnie z konfrontacją z nieprzyjemnymi uczuciami. Okazuje się, że jestem zdolny do rzeczy do których nie przypuszczałem, że mogłem zrobić i że jestem zdolny do wytrzymania niesprzyjających warunków kilka razy dłużej. Pamiętam sytuacje. Nie wziąłem śpiwora i po prostu marzłem w namiocie. Jest fakt, nie ma śpiwora, trudno, trzeba coś z tym zrobić. Poprzednio rozmawiałem z lokalnymi ludźmi gdzie można się spokojnie rozłożyć namiot... no i przyszła mi na myśl czy może zapytać się o jakiś kocyk? Ale jak to... tak drugi raz zapukać i się zapytać? Nie wypada... takie przyszły mi myśli do głowy i poczułem lęk, że odrzucą albo pomyślą coś negatywnego na mój temat. Pomyślałem "nie ma, że lęk i nie działam" i idę tam. Zapukałem, powiedziałem gdzie dokładnie rozbiłem namiot i czy to jest OK a później poprosiłem jak tylko mogłem po czesku o kocyk i dostałem! Miałem rano przynieść i położyć w umówione miejsce. Byłem zdziwiony i szedłem dumny i radosny z tego powodu. Nie wiedziałem, że można się cieszyć z powodu deka (po czesku koc) i gdyby nie to - to bym zamarzł na śmierć, bo się okazało, że to była najzimniejsza noc z całej podróży i nawet koc nie wystarczał to co dopiero bez koca! Wyrabiam mięsień wytrwałości i rośnie każdego dnia
Pierwsze chwile w Pradze
Galeria Futurm w Hradec Králové. Darmowa ubikacja!
Nauka poprzez rzeczywistość jest fantastyczna. Rzeczywistość podsyła mi brakujące słowa i uczę się poprzez kontekst i nie ma bata, wpada w pamięć na maxa. Rozumiem już słowa Mateusza Grzesiaka

Istnieją dwie formy motywowania się - rzeczywista i ego.

Ta pierwsza jest naturalna i wynika z faktu zajścia autentycznej sytuacji w życiu (np. jesteś głodny - masz motywację by jeść; goni Cię tygrys - masz motywację, by biec, itd.). Tak działają dzieci i tak jest efektywnie.

Ta druga to próba przekonania się, by bez autentycznej potrzeby coś zrobić, np. ktoś się uczy języka obcego choć nie ma takiej rzeczywistości, w jakiej mógłby nim mówić. To powoduje oczywisty konflikt i jest nieefektywne.

Nie będziesz mieć żadnych problemów z motywacją, jeśli stworzysz taką rzeczywistość, w jakiej powstanie naturalna potrzeba. Dlatego by się nauczyć włoskiego, zorganizowałem sobie we Włoszech pracę - i teraz kontynuuję, bo w przyszłym roku znowu tam jadę. Nie muszę się motywować, to jest oczywiste, że się uczę.


Będąc w tym kraju myślałem jak zorganizować warunki, żeby w naturalny sposób nauczyć się języka oczywiście będąc w tym kraju, bo to najlepszy sposób na szybką naukę. Jak poprzedni przykład z dekou (z kocem) także inne słowa wpadły na pamięć, które połączone z pozytywnym stanem emocjonalnym, z wspomnieniami dawały niesamowite efekty. Gdy tworzę obrazem obiektu, który znałem tylko werbalizacje za pomocą słowa tylko w języku polskim (ewentualnie angielskim) z łatwością dodatkowo doszedł język czeski. Jak jechałem z kamarádem w autobusie (kamarád to kumpel, bo jeden Czech mi powiedział, że jak mówię, że jadę z przyjacielem gdzieś to wygląda z punktu widzenia Czecha gejowsko) to lektorka w tym pojeździe ciągle mówiła "příští zastávka" (następny przystanek) i mówiła na tyle często, że do dziś pamiętam jej głos, który przechodzi po mojej głowie. W autobusie nauczyłem się, że kierowca to řidič wtedy kiedy miałem kontakt z realnym kierowcą i że chciałem od niego bilet czyli lístek choć w tym kontekście - jak później zauważyłem - używa się w autobusie jízdenka. Pytałem się gdzie jest dálnice (autostrada) do x albo chociaż na główną drogę (hlavní silnice/cesta), która zmierza w tym kierunku. Dużo śmiesznych fałszywych przyjaciół nauczyłem się np. stan po czesku to namiot a stan po czesku to stav jednak taki staw to po czesku rybník a o dziwo przejechałem miasteczko zwane Rybnik, które znajduje się koło granicy polsko-czeskiej. Znak po czesku to godło więc muszę pamiętać, że np. znak (sygnał) to znamení (n) a (drogowy znak) to značka (ż) no i staw taki kolanowy czy łokciowy to w Czechach mówi się kloub a nie, że jak staw po polsku ma dwa znaczenia to oznacza, że wszędzie tak jest. Nie udało mi się złapać stopa do Olomouc więc z kolega postanowiliśmy zobaczyć jak funkcjonują pociągi czeskie z Hradec Králové do Ostravy. I oczywiście pojęcie hlavní nádraží (dworzec główny) wpadło do głowy co na początku było trudne, bo nie potrzebowałem wtedy tego słowa i to było dla mnie jako ciekawostka językową ale gdy stało się ostateczną rzeczywistością, która musi się zdarzyć (pójść do tego budynku, zamówić bilet pociągowy i pojechać)to ta trudność minęła, bo żyłem tym słowem. Szukanie poprawnego nástupiště (peronu) spowodowało, że to słowo było arcyważne gdy cenne były minuty, żeby wsiąść do odpowiedniego pociągu a to zależy od jakiego dokładnego peronu odjeżdża. Jakbym wkuwał ze słownika, że peron to akurat nástupiště to nie wiem ile bym zapamiętał gdy w ogóle nie używałbym tego słowa w swojej rzeczywistości. Byłoby suche, czysto logiczne, wkuwanie słówka czeskiego i znaczenia po polsku, które jest mało efektowne. Dużo słów się nauczyłem i to rzeczywistość mi pokazywała braki i związku z tym wiedziałem jakie słowa mam się nauczyć. Wcześniej bym się nie przygotowywał, bo nie wiem co mnie spotka nawet gdybym wkuł cały słownik to oznacza, że znałbym język czeski?
Ta wyprawa autostopem po Czechach mnie czegoś nauczyła.
Po pierwsze mój poziom jest na tyle, że mogę spokojnie dogadać się po czesku. Zapytać się o drogę, zrozumieć odpowiedź, zacząć ciekawą dyskusję, poradzić sobie pomimo trudności i braków słów. Zaskoczyłem samego siebie. Na początku powtarzałem w głowie zdanie, sprawdzałem jeszcze raz dane słowo w słowniku jak na przykład směnárna (kantor). Zanim się zapytał przypadkowego przechodnia przygotowałem się intelektualnie w swojej głowie co mam dokładnie powiedzieć. Później zauważyłem, że nie potrzebuję tego. Po prostu przychodziłem i gadałem z głowy po czesku to co chciałem przekazać. Nie musiałem się przygotowywać dialogiem wewnętrznym. Zrozumiałem, że tak się nauczyłem polskiego, że mówię z głowy nie zastanawiając się wcześniej co mam powiedzieć. Otworzyło mi się nowy poziom w językach obcych, że języka można się spokojnie nauczyć, że nie ma ograniczeń, że mogę mówić. Zauważyłem w końcu efekty nauki tego języka w swoim domu.
Po drugie - pokora. Zauważyłem ile rzeczy jeszcze nie wiem. Zdarzały się sytuacje kiedy w ogóle nic nie rozumiałem co ktoś do mnie mówi. Sporo nie wiem i czuję, że dopiero przygoda z językiem się zaczyna, że dopiero pierwszy krok wykonuję. Pomimo, że język czeski i polski są podobne i słyszałem, że Czech z Polakiem się dogada. Z mojego doświadczenia bez znajomości tego języka bym się nie dogadał. Moja odpowiedź brzmi i tak i nie. Tak, bo czeski język to jak polski należy do grupy zachodniosłowiańskich (do których należą również słowacki, kaszubski, dolnołużycki, górnołużycki i wymarły połabski) i struktura gramatyczna jest podobna. Prędzej Polak zrozumie Czecha niż Francuza.
Jednocześnie nie. Multum fałszywych przyjaciół jak słynne "szukać", które nie wolno używać w Czechach no i przykłady, które podałem wcześniej (kiedyś zrobię tabelę zdradliwych słów polsko-czeskich i sądzę, że jest ich około 1000). Dużo słów jest niepodobnych do polskiego i bez znajomości Polak nie wie co Czech ma na myśli. Fakt, Polak zrozumie co to znaczy "pracovat", "milovat", "zpívat", "pít" i są słowa, które są zrozumiałe dla obydwóch obywateli krajów (notabene obyvatel oznacza mieszkaniec po czesku a obywatel to občan).
Na sam koniec dodam, że na tym nie koniec. Będę myślał jak ponownie wrócić do tego kraju i zwiedzać dokładniej zakątki miast. Dlatego myślę co by tu ciekawego stworzyć w tym kraju, żeby mógł rozwijać się nie tylko językowo w Czechach. Może erasmus, może jakaś praca, może klienci z Czech? Coś co pobyt w tym kraju byłby codziennością.
Ostrava
Wrocław w kierunku Sky Towera
Náchod
Hradec Králové
 Jadąc do Wrocławia mieliśmy dwa tripy. Jeden do Gliwic a drugi trip podwiózł nas tirowiec do Wrocławia.
We Wrocławiu kupiłem za 20zł czeską czapkę. I później się okazało było opłacalną inwestycją. Łapiąc stopa z Wrocławia na granicę polsko-czeską zjechał na pobocze właśnie Czech. Później kiedy z nim rozmawiałem powiedział, że gdybym nie miał czapki na głowie to by nie zjechał. Według niego (oczywiście w żartach) byłem podvodníkem czyli oszustem - Polak uzurpator przebrany za Czecha. Ale za to mam z kolegą tripa już do samych Czech. Jechał do Náchod. gdy dotarliśmy do Náchodu do akurat byliśmy pod granicą miasta więc nie zwiedziliśmy tego miasta choć chcieliśmy bardzo. Z Náchod do Hradec Králové to rzut beretem i nas podwiózł też Czech. Pamiętam, że jak szliśmy jeszcze na piechotę to widzieliśmy jezioro. To było Jezero Rozkoš (okazuje się, że jest sztuczne Maksymalna powierzchnia: 10,13 km²; Pojemność: 76,154 · 106 m³; Długość tamy: 412,5m; Wysokość tamy: 26,4 m). Z Hradca za pomocą innych ludzi pojechaliśmy odpowiednim autobusem na sam kraniec miasta gdzie jest wylotówka do Pragi. Okazało się później błędem. Kiepska miejscówka do łapania. Kierowca nie ma szans, żeby zjechał pobocze, bo go nie było. Wszędzie pola i łąki albo pola uprawne. Szliśmy z kilka kilometrów i sytuacja była niezmienna. Z sytuacji bez wyjścia już miałem na kartce napisać po czesku, żeby powiózł ktoś byle gdzie, mały kawałek i jakiś kierowca tutejszy, mieszkaniec wsi zlitował się i podwiózł do autostrady prosto do Pragi. Okazało się, że złą drogę wybraliśmy, bo lepiej by było inną. Następnym razem mapa samochodowa do koszyka. Na jakiejś stacji benzynowej przypadkowo zagadałem do kolesia bez jakiejś nadziei, żeby nas podwiózł do Pragi. Okazało się, że OK, zgodził się co mnie zdziwiło, bo nie wyglądał, żeby się zgodził. Pierwszy stop złapany na stacji benzynowej. Sytuacja wyglądało zawsze tak. Ja z przodu gadam z Czechem po czesku a Mariusz śpi z tyłu. Z Pragi chcieliśmy jechać do Pardubice, żeby zrobić takie kółeczko. Dotarliśmy na wylotówkę i myśleliśmy, że lepiej być nie może jeśli chodzi o miejscówke. Nic mylnego. Okazało się, że staliśmy kilka godzin i nic. Dopiero jakiś kierowca się zatrzymał i powiedział, że jedzie do Hradca Královégo i tak będzie lepiej dla nas z punktu widzenia tego kierowcy. Nie ryzykowaliśmy. Pojechaliśmy. Trochę byłem wkurzony, bo nie chciałem wracać do tego miasta jeszcze raz, bo chciałem zobaczyć inne. Z Hradca chcieliśmy dotrzeć do Olomouc. Okazało się, że prawie jeden dzień (wieczór/rano w następnym dniu) staliśmy w złym miejscu (źle nas poinformowali nas Czesi choć mieli dobre zamiary, bo okazało się, że do Olomouca jedzie się dwoma trasami i wybraliśmy akurat mniej korzystną, bo tamci kierowcy jadą do Brna). Postanowiliśmy zobaczyć jak wyglądają czeskie pociągi. Zapłaciliśmy za bilet (w przeliczeniu na polskie na kilometry okazało się, że w Czechach jest taniej i moim skromnym zdaniem pociągi w Czechach są w lepszym stanie i szybciej jeżdżą). No i byliśmy w Pardubicach na dworcu, bo się okazało, że trzeba robić przesiadki - jeszcze później w Hranice na Moravě, żeby dojechać do Ostravy.
Ostrawa mnie czegoś nauczyła. Kiedyś marzyłem, żeby być w tym miejscu, bo przeczytałem na onecie artykuł o słynnej ulicy Stodolní (Ulica Stodolní w centrum Ostrawy jest fenomenem ostrawskiego życia towarzyskiego. Na samej ulicy oraz w jej ścisłym sąsiedztwie znajdują się dziesiątki barów, restauracji i klubów, które, zwłaszcza w weekendy, są odwiedzane przez tłumy młodzieży i ludzi w wieku średnim. Stodolní cieszy się dużym powodzeniem również wśród Polaków). Nakręciłem się i chciałem koniecznie zwiedzić jak najszybciej. No i miałem okazję. Oczywiście ta ulica jest słynna tylko w nocy, bo to ulica klubów. W dzień wyglądało normalnie choć było pełno knajpek z ogrodami co na innych ulicach tak tylu nie ma. Zrozumiałem istotną rzecz, że wierzyłem, że Ostrava ma mi coś dać a nie, że ja coś dam od siebie dla Ostravy. Więc wziąłem odpowiedzialność za siebie i czułem, że jeszcze tu wrócę, żeby siebie wyrazić w jakikolwiek sposób. Atmosfera tego miasta jest bezcenna a przepiękny jest rynek główny.
W Raciborzu  na meczu Polska-Czechy zrobiłem eksperyment socjalny taki test psychologiczny. Przebrałem się za Czecha. Pomalowałem czeską flagę na twarzy, założyłem czeską czapkę i idę do strefy kibica myśląc, że jakichś Czechów spotkam i z nimi porozmawiam przecież to jest graniczne miasto z Czechami. I się pomyliłem. Wszyscy w barwach biało-czerwonych i czułem wzrok na sobie pt "co on kurwa tu robi?". Jednak można przekonać psychikę, że faktycznie człowiek wierzy, że ma narodowość czeską. Na początku jest udawanie i czuć dyskomfort ale później człowiek się cieszy, że Czesi strzelili bramkę Polakom. I pamiętam jak jeden pijany kibic powiedział do mnie "wypierdalaj. Wasi strzelili nam gola!" a ja krzyczałem "Česká republika!". Jak by Polacy wygrali to bym się cieszył, bo jestem Polakiem. Jak Czesi wygrali to też się czuję radośnie, bo lubię ten kraj. Tak uniknąłem uczucia zawodu. Jednak unikanie rozczarowania nie da się unikać w nieskończoność. Zawód mnie dopadł dopiero na meczu Czechy-Portugalia. Tam spotkałem tylko pięciu Czechów z gigantyczną flagą. Okazało się, że są na wymianie Erasmusa i studiują filologię czeską na UJ. Traktowali mnie naturalnie co mnie czegoś ponownego nauczyło. Kiedyś ucząc się języków obcych myślałem, że jak się nauczę dosyć dobrze i zacznę rozmawiać z przedstawicielami tego języka to wytrzeszczą oczy ze zdziwieniem, że mówię w ich języku. Jednak rzeczywistość pokazuję mi, że jest inaczej i bardzo dobrze. Odkleiłem się od chęci bycia wyjątkowym dlatego, że się zna języki obce szukając komplementów, że nieźle władam ich językiem. Nie uczę się dla poklasku tylko żeby komunikować się i traktuję to jaką naturalną rzecz.
Będąc w Krakowie wszedłem do sklepu gdzie można kupić szaliki wszystkich krajów, które dostały się na Euro 2012.
Udając Czecha zapytałem się czy jest zniżka dla Czecha. Ekspedientka odpowiedziała, że się zapyta managera i potem powiedziała, że tylko 3zł. Pomyślałem "co tak mało?" poszedłem do menegera i powiedziałem mam dvacet pět zlote i chcę ten szalik. Udało mi się kupić z 10zł zniżką. Warto udawać Czecha. Jak zachorowałem na anginę i grzało masakrycznie to podczas pracy czapka Czecha i szalik się bardzo przydał

7 komentarzy:

  1. Genialny post! Kiedyś zrobłem z kolesiem podobną wyprawę tylko na zachód Europy i czytając tego posta przeżyłem ją na nowo: mieliśmy namiot ale bez tropiku, godziny czekania na okazję, frustracja i pytanie o podwóz na stacji benzynowej przy autostradzie, ja gadam - koleś śpi z tyłu, nie dojechaliśmy do celu (Irlandia) ale przejechaliśmy przez 4 inne kraje i spotkaliśmy tam wspaniałych ludzi, itp itd. Totalnie zazdroszczę Ci tej wyprawy, Mikulew! Na prawdę fajnie, że się podzieliłeś wrażeniami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS: Mogę wykorzystać jedno ze zdjęć do posta na moim blogu?

      Usuń
    2. Tak. Później daj linka do tego posta. Jak chcesz więcej zdjęć to polecam wejść na moje konto na facebooku w album "podróżowanie", tam są umieszczone wszystkie zdjęcia a nie jak tutaj tylko kilka

      Usuń
  2. Zazdroszcze wycieczki :)

    Pytnie z innej beczki: jaka podjales decyzje ws. studiow? :)

    Zdravim!

    OdpowiedzUsuń
  3. Już w sobotę ruszam w podobną podróż, najbardziej obawiam się problemów językowych. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystko pięknie tylko pełno błędów gramatycznych. Masz problemy z odmianą kolego

    OdpowiedzUsuń

Proszę pamiętać o napisaniu swojego pseudonimu pod komentarzem jak nie masz konta