Opis: Miliarder
Edward Cole i mechanik z klasy średniej Carter Chambers żyją w dwóch
różnych światach. Pewnego dnia spotykają się w jednej sali szpitalnej i
dochodzą do wniosku, że są dwie rzeczy, które ich łączą: chcą robić
rzeczy, o których zawsze marzyli, a nie zdążyli ich zrealizować oraz
odkryć kim tak naprawdę są. Wyruszają wspólnie w podróż ich życia,
odkrywają przyjaźń i uczą się jak najpełniej przeżyć życie.
Oglądałem ten film późno w nocy. Bardzo mnie chwycił za serce. Utożsamiłem się z głównymi bohaterami i po całkowitym obejrzeniu wzięło mnie nagle na refleksje. Było wszędzie ciemno i nikogo nie było w domu (współlokatorzy wyjechali) i bardzo dobrze, bo by prawdopodobnie nie doszło do nagłej decyzji, którą podjąłem . Chodziłem po mieszkaniu myśląc bardzo intensywnie... jeśli bym umarł tak w listopadzie/grudniu to co bym zrobił?
Podchodzę do drzwi i patrzę przez wizjer - jest ciemno. Pomyślałem "a co jeśli moje myśli, dialogi wewnętrzne, przekonania, spojrzenie świat jest jak to mieszkanie a świat na zewnątrz to rzeczywistość?". Pod wpływem impulsu ubrałem się ciepło, żeby wyjść to poczułem strach przed wyjściem. Pojawiały się scenariusze w głowie, że jak otworzę drzwi to ktoś na mnie napadnie... pomimo tego, że na korytarzu są czujniki ruchu i jak ktoś chodzi to zapala się światło... pomimo tego bałem się...otworzyłem je z lekkim lękiem i widząc, że nikogo nie ma zamknąłem drzwi i wyszedłem. Przypomniała się sytuacja gdy Carter przed śmiercią spędzał czas z rodziną a Edward samotnie wkurzając się na siebie. Zastanawiałem skąd się wzięło przekonanie, że samotność jest zła i lepiej by było żeby mieć kogoś kto by mógł przyjść na swój pogrzeb. Poczułem ukłucie osamotnienia, że nikogo nie ma koło mnie i nikt się mną nie interesuje. Idąc chodnikiem zauważyłem kota, który wspinał się jakąś wydeptaną ścieżką. Idąc za kotem pomyślałem, że jak tak bardzo utożsamiam się z tym zwierzęciem to jakbym był kotem to bym nie narzekał na to, że jestem sam, bo naturą kota jest ufanie samemu sobie i zaakceptowanie rzeczywistości, że naturą ludzką jest samotność. Uśmiechnąłem się i cieszyłem się, że byłem sam co oczywiście nie neguję życia towarzyskiego. Szedłem ścieżkami, którymi nie znałem. Szedłem po prostu przed siebie, bez celu, bez rzeczy do zrobienia, ot, taki zwykły spacer, który stał się niezwykły. Zacząłem iść tam gdzie podpowiada mi intuicja. Jak czuję, że mam iść w prawo - szedłem tam nie myśląc "po co? jaki to ma sens?" ani analizując. Patrzę za siebie i widzę swoje mieszkanie... kusi mnie, żebym wrócił, bo tak jest bezpiecznie, wiadomo co się wydarzy, stagnacja, komfort jednocześnie poczułem jaki ograniczony byłem siedząc ciągle w mieszkaniu. Współlokatorzy by tam ciągle siedzieli przed laptopem (w sumie ja podobnie) a tutaj odkrywam nowe ścieżki, nowe możliwości i inne perspektywy, które nie znałem choć nie wiem jaki to ma sens. Czułem na sobie wzrok współlokatora, który na propozycję "choć się przejść byle gdzie - tam gdzie jeszcze nie szedłeś" pukałby w głowę. Logicznie nie miało sensu ale tu logika nie była zbędna ja czułem istotowo, że warto to zrobić i nie muszę robić coś, żeby coś uzyskać.
Były momenty gdy czułem, że wszystko się ułoży pomyślnie. Że nie muszę o tym myśleć intensywnie po prostu mam płynąć z nurtem rzeczywistości. Właśnie po roku przerwy napisałem do pewnej Czeszki na czeskiej naszej-klasie czy mnie pamięta, bo chciałem z nią porozmawiać. Totalny obcy facet od internetu a czuję, że intencja jest tak szlachetna, że będzie chciała kontynuować relacje i że nie jest możliwe, że się nie uda. Mam pragnienie, napisać do niej list po czesku i po prostu wysłać. Moim marzeniem jest zaprosić jakąś Czeszkę na kawę i po prostu porozmawiać. Usłyszeć czeszczyznę mówioną przez kobietę - dla mnie jest miodem dla uszu i to jest jedno z moich marzeń, które chcę spełnić. Umówić się na zwykłą rozmowę z Czeszką i ją słuchać no i starać się pomimo trudności coś powiedzieć po czesku. Nie wiem czy to ona akurat będzie czy któraś inna ale nie ważne. Wśród 10mln obywateli Czech na pewno jest to możliwe do zrealizowania. Znając siebie i tą zwariowaną ideę pewna Czeszka zgodzi się porozmawiać z czechofilem.
Doszedłem do momentu gdy miałem wracać. Doskonale widziałem ścieżkę, którą miałem wrócić i jeszcze przeze mnie nie została przechodzona a tu poczułem głos w środku "idź w lewo, później wrócisz i popatrzysz na tą ścieżkę powrotną inaczej. Teraz nie rozumiesz ale zrozumiesz jak pójdziesz w lewo". Patrzę w lewo a tam ciemność, las, zadupie, ścieżka idąca donikąd. Idąc ścieżką myślałem, że zwariowałem, bo idę tam nie wiadomo po jakiego grzyba ale czuję, że muszę iść. Jest ciemno a szerokość ścieżki była 5 metrowa otoczona po bokach dużymi chaszczami. Obudziły się we mnie "demony". Bałem się iść dalej, ciągle pojawiały się scenariusze, że nagle pojawi się wilkopodobne zwierzę i mi urąbie nogę, że ktoś mnie zaatakuje i zginę, że coś mi się złego stanie i że ktoś może mnie napaść jakiś osobnik. Jednak idę dalej i byłem obecny na maxa tu i teraz choć umysł starał się tworzyć przyszłościowo-przeszłościowo scenariusze ale nie był w stanie, bo sytuacja była taka, że na każdy najmniejszy dźwięk po prostu obserwowałem jak kot z uważnością co się aktualnie dzieje. Idąc 15 minut nagle słyszę w środku rozkaz "zejdź z ścieżki w lewo". Myślę sobie "pojebało mnie" ale cóż - raz kozie śmierć - jestem wariatem - idę. Okazało się, że tam jest ścieżka ale na jedną osobę. Idę dalej i nagle słyszę, żebym nie szedł zadeptaną ścieżką tylko szedł w te chaszcze. Myślę sobie "jeszcze bardziej mnie pojebało" ale dobra, co mi tam, idę. Szedłem przez chaszcze nie wiedząc po co to robię. Dodam, że to było zmaganie z chaszczami. były to rośliny z kolcami, kujące i przyczepiające się do ubrania i były sytuacje kiedy jestem wśród tych chaszczy i ani wrócić ani iść do przodu, bo normalnie takie wielkie, że się nie da. Ale myślę sobie "dam radę!". Zmagałem się i to mocno, prałem do przodu z taką siłą wiedząc, że muszę to zrobić i że nie ma narzekania i poddawania się. Sytuacja była rozpłakana, byłem daleko od głównej ścieżki, nie wiem gdzie jestem i dookoła mnie ponad dwumetrowe chaszcze i z każdym krokiem to po prostu męczarnia. Czułem niewygodę, dyskomfort psychiczny oraz chęć samojębnięcia "po co to ja kurna zrobiłem? Mogłem zostać w mieszkanku swoim". Jednak czułem wewnętrzną siłę, która kazała iść dalej i otrzymałem odpowiedź wewnątrz, że taki jest urok eksplorowania, że czasem trafia się na takie niemiłe sytuacje i że czasem trzeba się gubić, żeby się odnaleźć i wpadać w gówno po uszy, żeby zdobyć umiejętność wydostania się i czegoś się nauczyć. Wracałem tworząc własną ścieżkę... i co z tego, że jestem cały ukłuty i boli mnie skóra od pokrzyw... prę dalej.
Już będąc w miejscu gdzie usłyszałem głos, że "mam skręcić w lewo i że później wrócę na tą ścieżkę powrotną" zrozumiałem lekcję i pomimo totalnej bezsensowności tej inwestycji to nawet z takich pierdół doświadczyłem cenną lekcję życiową. Wracałem bardziej pewnie, bo zwiększyła się ufność do sobie i że pomimo sytuacji bez wyjścia, lęku i uczucia dyskomfortu mogę brnąć dalej wychodząc z tego cało. Wzmocniło mnie to wewnętrznie, bo zamiast uciekania wybieram świadomą decyzję "idę dalej nawet poprzez trudności". Szedłem drogą gdzie w dzień przed miałem tylko obraz w głowie ale nie doświadczyłem tego w realu. I pomiędzy blokami była akcja, że albo mogłem okrążyć, żeby dojść do mojego bloku albo wymyślić inne rozwiązanie. Wszedłem na murek i zacząłem iść murkiem i przechodzić przez barierki co ewidentnie nie miało roli, żeby ludzie tak robili. Jednak czułem się jak kot skacząc na mniejsze chaszcze z barierki z murka znajdując krótszą drogę. Zauważyłem, że są drogi oficjalne stworzone przez ludzi, który bym mógł spokojnie dostać do swojego bloku a ja wybrałem inną gdzie zauważyłem dzięki rozszerzonej wizji i nie jest "oficjalnie" stosowana. Pomyślałem czy przypadkiem nie jest tak z myśleniem, z przekonaniami, z życiem, że idę za tłumem nie widząc, że może są inne alternatywy do przetestowania. Wcześniej nie widziałem, bo chodzę udeptanymi ścieżkami zamiast stworzyć nowe.
I na sam koniec zacząłem ufać swemu wewnętrznemu bezdźwięcznemu głosowi, który ciągle jest zagłuszony przez dialogi wewnętrzne... nie dziwię się, że tak reaguje mój głosik wewnętrzny... bo jakbym powiedział znajomym o tej akcji co dziś po północy przeżyłem, że szedłem po chaszczach godzinę w jakimś ciemnym miejscu bo czułem, że musiałem to zrobić bez jakiegokolwiek celu tylko dlatego, że podążałem się czymś co podpowiadało w moim środku... to jakbyście zareagowali?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę pamiętać o napisaniu swojego pseudonimu pod komentarzem jak nie masz konta